czwartek, 4 grudnia 2014

2 grudnia o 6:00 rano pożegnałam moją ukochaną klacz Magię.






Podobno każda dobra historia ma koniec. Nie wiedziałam, że tak szybki, bo nacieszyłyśmy się sobą tylko pięć miesięcy. Od kiedy ją przywiozłam uczyłyśmy się siebie wzajemnie. Nauczyła się, że ludzie są dobrzy. W zamian dostawałam od niej wyrozumiałość, cierpliwość, zaufanie i sympatię. Nauczyła mnie aby się nie poddawać, że na wszystko przyjdzie czas. Była bardzo dzielna. Rozumna. Swoim spojrzeniem kruszyła najbardziej zatwardziałe serce. Nie można było się na nią gniewać. Nawet jak nabroiła to nie potrafiłam się na nią złościć. Miała wiele naleciałości z poprzedniego, złego życia. Nie ufała nowym osobom, lękliwa była, często kwiczała w akcie poddania. Jednak kiedy ja do niej przychodziłam zawsze witała mnie rżeniem, a spojrzenie mówiło "Masz dla mnie ciepłe jedzenie?" Była niesamowitym łasuchem - potrafiła jeść i jeść i jeść - tego nigdy jej nie zabraniałam, wręcz przeciwnie. Ostatnie dwa miesiące walczyłyśmy z niezrozumiałą biegunką. Badani krwi nie wskazywał na nic konkretnego. Antybiotyki i leki osłonowe pomogły. Kiedy już wszystko wróciło do normy przyszła zima. Magia dostała najcieplejszą i najpiękniejsza derkę. Wyglądała w niej jak księżniczka, bo dla mnie nią była. Zmęczona ciężkim i bolesnym życiem zaniedbana i maltretowana pociągowa klacz stała się czyimś oczkiem w głowie. Moim.

Tego dnia nie zarżała. Leżała w boksie. Nie chciała wstać. Z początku myślałam, że nieprzyzwyczajona do derki zaplatała się w nią. Rozebrałam ją. Magia nadal nie wstawała. Patrzyła na mnie prosząc o siano. Było już bardzo zimno. Oddałam jej swoją kurtkę. Energicznie masowałam nogi, aby rozgrzać mięśnie i pobudzić ją do wstania. Klacz nie współpracowała. Razem z Patrykiem walczyliśmy aby ją podnieść. Zadzwoniłam po Sławka, mojego współpracownika, aby przyjechał i pomógł. Na nic się zdały wysiłki trzech osób - Magia nie chciała stać. O 2 w nocy obudziłam Sylwie, aby mi pomogła ją ratować, ta jak zwykle z pełnym zrozumieniem i pomocą przekazała mi kolejne instrukcje. Dodatkowo oprócz leków kazała podać jej cukier aby podnieść glukozę - Magia była szczęśliwa - tak bardzo uwielbiała cukier w kostkach. Ciepła woda do popicia i sianko do przegryzienia - była w niebie, ale odmawiała wstania. Kiedy zobaczyła wiadra z kolacją, którą przywiozłam dla nich wszystkich zaczęła się do nich wyciągać próbując czołgać. Nie odmówiłam jej ukochanego wiaderka. Jadła aż uszy się trzęsły. Wtedy zrozumiałam, że na starość nie ma lekarstwa. Może tak odchodzą starsze konie? Kładą się i chcą egzystować na leżąco... Jednak nie można do tego dopuścić. Odleżyny, martwice jelit, kolki to następstwo długiego polegiwania. Śmierć w męczarniach. Walczyliśmy nadal, nie bacząc na mróz i na godzinę. Musiałam zrobić wszystko więc postawiłam na nogi pół weterynaryjnej Warszawy. Niestety lekarka, która była najbliżej mnie, która była moją wieloletnią znajomą na dobre i na złe, której nie raz pomogłam i w nocy o północy i miała do mnie 5 km... odmówiła przyjazdu. Zdesperowana dzwoniłam dalej. W końcu dodzwoniła się do p. Kamila Górskiego. Spał. Przejął się moim zdenerwowaniem w słuchawce. Przyjechał z Kabat. Kiedy ją ujrzał stwierdził, że najlepiej jest klacz uśpić. Nie dopuszczałam do siebie racjonalnego myślenia. Powiedziałam mu, że będę walczyć tak długo aż Magia walczy, że jak przestanie i się podda, ja powalczę jeszcze chwilę aby dać jej otuchy, a jak to nie przyniesie skutku, pozwolimy jej godnie odejść. Kolejna godzina wlewów dożylnych z glukozy, witamin, leków przeciw bólowych, przeciw zapalnych. Stawianie i przewracanie się razem z koniem. Nikt już nie patrzył na siebie. Wszyscy walczyliśmy, oprócz Magii. Kiedy ostatni raz chciałam ją podnieść, usztywniła się broniąc przed targnięciem do góry. Kiedy odpuściłam, podniosła się lekko i zażądała kolejnego wiadra z paszą i siana. Ja już wiedziałam, że to nasze pożegnanie. Tej nocy zjadła wszystkie trzy kolacje, pół kostki siana. Usiadłam zrozpaczona przy niej. Dostała pierwszy zastrzyk usypiający. Położyła głowę przy mnie. Kręciło się w głowie, wiec zamknęłam jej oczy. Uspokoiła się. Po kolejnym zastrzyku odeszła spokojnie. Zasnęła przy mnie. Byłam twarda. Nie płakałam. Nie chciałam jej pokazywać strachu. Tego nie potrzebowała. Jako przewodnik stada powinnam być dzielniejsza niż wszyscy inni. W jej oczach byłam. W środku coś we mnie pękło... Wiem, że zrobiliśmy wszystko co można było, ale tęsknie za nią bardzo. Bardzo tęsknie. Niektórzy stwierdzą, że niepotrzebna taka rozpacz, bo to było tylko zwierze. Dla mnie AŻ zwierze. Ukochana Magia. Tęsknię

Bardzo dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w historię Magii. Agnieszka Tobie dziękuję za ofiarowanie Magii pod moje skrzydła. Była to najwspanialsza nagroda jaką mogłam dostać. Sylwia Tobie dziękuję za wielomiesięczne wsparcie i pomoc merytoryczną i nie tylko, za to że się nie gniewałaś, że przeszkodziłam Ci w dyżurze nocnym w lecznicy, wiem że gdybyś mogła - przyjechałabyś. Ze zrozumieniem dodawałaś mi otuchy w tak trudnych chwilach. Joanna Tobie dziękuję za wsparcie przede wszystkim psychiczne jak i finansowe, doping, trzymanie kciuków oraz to, że byłaś przy mnie podczas ostatniej drogi Magii i z własnej inicjatywy wzięłaś na swoje barki koszty "utylizacji" (niestety jest to obowiązek ochrony środowiska. Nie można zakopać tak dużego zwierzaka u siebie... ja dodatkowo nie miałam gdzie. Magia nie dotrwała SWOJEJ MOJEJ stajni) Monika Tobie dziękuję za tonę łakoci, marchwi oraz wyprawkę w postaci szczotek. Za to, że chciałaś wziąć na swoje plecy koszty utylizacji oraz niejednokrotnie pomagałaś mi przy trudniejszych zabiegach księżniczki Magii. Adam, ponieważ nie masz FB podłączę Twoją drugą połówkę Iwona, która również uczestniczyła w życiu Magii i wspólnie podarowaliście jej kantar. Natomiast Adam Tobie dodatkowo dziękuję za to, że charytatywnie robiłeś kopyta Magii - miałeś dla niej dużo cierpliwości, bo Magia kowali dobrze nie wspominała, a Tobie zaufała!Iwona Tobie dziękuję za to, że cały czas dopytywałaś się co u klaczy i kiedy zamieszczę nowy wpis na jej blogu. Ania Tobie dziękuję, że przy nas byłaś mentalnie, że wspierałaś, pocieszałaś i mimo, że miałaś daleko osobiście poznałaś Magię. Patryk Tobie dziękuje za całonocną walkę pełną poświęcenia w mrozie, kale, moczu i paru innych rzeczach. Że podnosiłeś klacz swoimi rękami i krzyczałeś aby się nie poddawała, wiem, że kochałeś ją tak mocno jak ja, a ona Ciebie bardzo szybko zaakceptowała i traktowała jak prywatny podajnik smakołyków szperając Ci po kieszeniach i zawsze wychodziłeś ośliniony. Nie gniewałeś się za to na nią, tylko z westchnieniem oddawałeś nowe rzeczy do prania.
Dziękuje wszystkim, którzy interesowali się losem Magii oraz wspierali nas dobrym słowem, a których nie wymieniłam.

Nasza przygoda się skończyła, ale Magiczka (zwana kiedyś Lalką) zostanie na zawsze w naszych sercach.

Brak komentarzy: